środa, 21 sierpnia 2013

Piekleks

Piekło przeżyłam straszne!
"Sklep z odzieżą używaną", "tania odzież" czy popularnie "szmateks" brzmią stosunkowo niewinnie, ale kryją w sobie czeluści piekielne. Ale po kolei.

Namówiona przez Znajomą zostawiłam Potworki me pod opieką Babci (czyli mojej kochanej Teściowej, świetnie się ze sobą dogadują) i postanowiłam wybrać się "na szmaty". Znajoma podpuszczała mnie już od długiego czasu, to pokazując oryginalne ciuszki (właściwie nie noszone) jakie dorwała dla dzieciaków, to jakąś swoją fajną kiecę, a czasami przeróbki, gdzie materiałem podstawowym były właśnie zakupione tam artykuły. Ma być ładnie, stylowo, z pomysłem, ale niekoniecznie drogo, więc w końcu się zgodziłam.

I tak planowałam iść rano, potem miałam kupę rzeczy na głowie, ale Znajoma przeszła samą siebie (a przynajmniej tak myślałam). Wpadła do mnie o bladym brzasku pospieszając i nie zwracając uwagi na moje uwagi, że jeszcze przecież zamknięte. Postanowiłam bez względu na wszystko wypić swoją poranną kawę, więc pomimo jej jęczenia i gdakania, na miejscu byłyśmy "dopiero" 5 minut przed otwarciem.

Nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam, a zdumienie nie opuszczało mnie aż do końca. Pod sklepem stał tłum ludzi (głównie starszych pań i młodych matek, jakieś 2 licealistki, facetów nie widziałam, dopiero później w środku). Nie żebym miała to pamiętać, ale "jak za PRL-u"! I wszyscy wyraźnie czekali na otwarcie. Znajoma łaskawie na moje zdziwione pytanie ("Co?!?!?!" - bardzo elokwentne, nie powiem...) wyjaśniła, że przecież mówiła, że dziś nowa dostawa. Często mijałam ciucholandy na moim osiedlu i nigdy czegoś takiego nie widziałam, ale ona stwierdziła, że tamte to nic, same buble, a tu można naprawdę fajne rzeczy dostać to i ludzi mrowie.

Zajęłyśmy miejsce w grupce, wciąż poszturchiwane przez narzekające babcie i nawet się nie spostrzegłam gdy fala wlała się do środka, zabierając nas ze sobą. A tam było tylko gorzej. Ludzie rozpierzchli się we wszystkie strony (dość energicznie jak na przewagę emerytów), przekrzykiwali się i kłócili. Największa grupa od razu rzuciła się na produkty dla dzieci, gdzie oprócz ubranek były też zabawki. Znajoma gdzieś mi zniknęła, ja zaczęłam się przepychać do artykułów dziecięcych, ale nie zostałam dopuszczona. Przecisnęłam się więc w stronę bluzeczek. Tam byłam świadkiem jak dwie starsze panie wyrywają sobie rzeczy z koszyka i wyzywają od złodziei. Postanowiłam wyjść, zanim oberwie mi się torebka albo zostanę zadeptana na śmierć - nie wiem co gorsze. Może wydaje wam się, że demonizuje, ale z całą pewnością było to bardzo niemiłe przeżycie i mimo że znajomej udało się upolować świetny czerwony top, to nie zamierzam tam wracać. Nigdy.

Na koniec przepraszam, że nie dodam nic o chłopięcych stylizacjach plażowo-kąpielowych, ale po prostu nie widziałam nic ciekawego. A pogoda dostała załamania (widać nie tylko ja je mam) i nie wiem czy w tym sezonie się jeszcze uda. Oby w górach tak nie lało, ale o tym po powrocie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz