czwartek, 26 lutego 2015

Butki na zimę – czy aż tak trudno?

Długo nie pisałam, bo ani o czym ani czasu nie było i tak trochę, z dnia na dzień, blog odszedł w zapomnienie. Ale jak każdy typowy Polak – gdy jest na co ponarzekać, to robię to głośno i dosadnie. Więc jak w temacie – co się stało z butami na zimę?
I tym razem nie chodzi mi już nawet o wygląd. Naprawdę. Zimowe butki (no, w tym przypadku jesienno-zimowe; najstarszemu dziecku noga już tak nie pędzi i spokojnie można na pół roku kupować) to muszą ciepłe być – wiadomo. Ale ostatnio to porażka, paranoja i zgryzota moja straszna. Bo się rozwalają.
Wiadomo – dzieciak biega, tapla się w liściach, błocie, śniegu, czasem psich kupkach (na szczęście nie za często) no i buty mokną, ale żeby się tak od razu miały rozklejać? Czy my już wszystko z Chin sprowadzamy, czy co? I jak tu się nie złościć proszę ja was…
Na szczęście już trochę odetchnęłam, drugie buty kupiłam (nawet skusiłam się przez internet, bo co z tego, że w sklepie patrzę, oglądam, jak i tak nic nie wypatrzę, a w internecie to sklepy nie chcą sobie ostatnio psuć opinii, a łatwo o to). No i na razie ok. Jak się utrzymają bodaj do początku wiosny, bo więcej to już nie marzę po tych przejściach, to na pewno napiszę. A jak nie, to też napiszę. Tylko, że źle – a co! (A swoją drogą to ładne nawet, takie milusie, może dlatego się skusiłam?:D)